poniedziałek, 6 października 2008

Reaktywacja

Ze spraw, o których natychmiast muszę kogoś poinformować:
1. Jestem z siebie szalenie dumna, albowiem od miesiąca chodzę do liceum i udało mi się dostać jedną ocenę - li i jedynie. Cóż z tego, że to jedynka (wypadek przy pracy, zresztą to tylko chemia. Phi)? Moja starannie dopracowana taktyka chowania się po kątach i nie rzucania w nauczycielskie oczy zdaje się dawać efekty, Nobla proszę!
2. Liceum to w ogóle zabawne miejsce, gdzie na korytarzu zagęszczenie ludzi wynosi dziesięć na metr kwadratowy (kontemplowanie mozaikowych podłóg, które były czynnikiem decydującym o wybraniu szkoły tej a nie innej w takich warunkach jest niemożliwe. Bogu dzięki, że w sufit można się jeszcze gapić, bo straciłabym jakąkolwiek motywację), powszechnie wymagana jest wiedza o Cyceronie i deuterze (a ja wiem tylko, że jak się deuter rozpuści, to wychodzi ciężka woda, a ciężką wodą to sikał kapelan Tappman. Tappman mu było? O Cyceronie się nie wypowiadam), w toaletach nie ma zamków, na PO do nikogo jeszcze nie strzelaliśmy, nie wspominając o jeżdżeniu czołgiem, na łacinie ani słowa o Dereku Jacobim, pełno natomiast jakichś instrumentalisów i innych genetivusów. Zawiodłam się, normalnie! Z zalet mogę wymienić brak sali gimnastycznej (którą oficjalnie otwarto jakiś miesiąc temu, wszystko było, wstążki i faceci w garniturach, i nawet premier, o którym wszyscy słyszeli, ale nikt go nie widział), automat z kawą i cudowną klasę. Alem i tak rozczarowana.
3. Na każdym kroku wpadam na znajomych z przedszola i podstawówki, których nie rozpoznają i regularnie wychodzę na debila, kiedy po usłyszeniu miliard razy imienia i nazwiska, dzieleniu się wspomnieniami z dzieciństwa i w pełnej świadomości, że ktoś mi przecież mówił, że ten i ten chodzi do biol-chemu, a ten do mat-fizu, w połowie konwersacji doznaję olśnienia i wrzeszczę na cały głos: "ty jesteś XXXX XXX! (tak, to z tobą piekłyśmy niewidzialne ciasto, a ty rzygałaś po marchewce z groszkiem!)".
4. Moja paranoja na punkcie wyglądu, która w wakacje sięgnęła zeniutu, nie chce wcale zniknąć ani nawet ciut odpuścić i codziennie nakazuje mi wstawać o piątej trzydzieści, szorować się żelem morelowym i diamentowym (!) szamponem, nacierać kokosowym balsamem i pokazywać światu z gigantycznymi cieniami pod oczami. I nie pomagają długie konwersacje z samą sobą i wyjaśnianie sobie, że oczy pandy przysłaniają cały blask wysypanych diamentami włosów, że heroin chic to w ogóle do mnie nie pasuje i "ku*wa daj se już spokój, noooo!".
5. Zaczęłam:
- przeklinać
- gadać do siebie
- oglądać "Degrassi"
- ORAZ "Czarodziejkę z księżyca"
- chodzić do knajp (i udaje mi się nie dosawać migreny po kwadransie, tylko po dwudziestu mintuach)
- słuchać indie rocka (ale w życiu bym tego nikomu nie powiedziała)
6. Nie zerwałam natomiast z brzydkimi nawykami
- zjadania średnio tabliczki czekolady dziennie
- urządzania prywatnych mini-playback show zamiast robienia czegoś pożytecznego
- czytania kiczowatych powieści dla samotnych trzydziestolatek zamiast Sofoklesa
- oglądania filmów z Hugh Grantem zamiast czegoś ambitnego

Czyli wszystko po staremu, ale nie ma to jak powyzewnętrznieć się przed garstką nieznajomych. Buzi!

3 komentarze:

Dakota77 pisze...

Fajnie, ze sie odezwalas. Wracaj tu czesciej:-)

konti pisze...

czekalam serio az cos się tu pojawi. z wielką checia czytam nawet tak gigantycznie długie posty

Anonimowy pisze...

kooooocham jak piszesz.
chce wiecej, wiecej, wiecej.


nie masz zadnego bloga czy cos oprocz tego:-ddd?