środa, 30 grudnia 2009

Jeśli chodzi o...

...tatę, to obniżył mu się poziom leukocytów (choroby przemijają, wiedza biologiczna pozostaje i tej należy się trzymać) i od prawie miesiąca odwlekają mu termin następnej chemii. Po wycięciu połowy trzustki ma cukrzycę, dźga się w palce i bierze insulinę. Ma też ustalone pory posiłków, które łamie jakieś piętnaście razy dziennie (zawsze mam wtedy wrażenie, że woli jeść niż żyć i trochę - tak w chuj - mnie to smuci), w związku z czym już dwa razy hipoglikemiował i trzeba było wzywać karetkę. Za pierwszym razem byłam w domu i dzwoniłam na pogotowie, kiedy mama kompletnie się załamała i próbowała obudzić go ze śpiączki za pomocą ludowych praktyk takich jak okrzyki, zaklinanie i płakanie. Za drugim razem - w Boże Narodzenie - była sama, ale najwyraźniej jakoś poszło. Rano się pospinałyśmy i uciekłam z domu do kina. Przyszłam na obiad, wszyscy obrażeni, stwierdziłam że tak się nie bawię i poszłam na piwo. Wracam do domu, pusto jakoś, mama siedzi w salonie i ogląda "Mamma mia". Pytam, gdzie tata - tata w szpitalu. "Dlaczego nikt do nas (tj. mnie i S.) nie zadzwonił?" - drążę dalej. Odpowiedź mamy: "A po co?".
Najwyraźniej jednak był jakiś cel w dzwonieniu do babci i cioci, które wszystkie newsy dostają średnio o dwie godziny szybciej i w rozszerzonej wersji. Ja i S., jako nie tylko jedni z najbardziej zainteresowanych, ale, jak się parokrotnie okazało, najprzytomniejsi, logicznie dostajemy informacje skrócone i opóźnione.
Cóż, muszę wyznać, że jedyne, co przychodzi mi do głowy kiedy o tym myślę, to moja najświeższa życiowa mantra - pozdro. Dziękuję.

Jeśli chodzi o mnie, to mam, jak to się mówi, wyjebane na wszystko, skandaliczne oceny oraz zachowanie naganne przez nieodpowiednie (ale tu akurat nic dziwnego, dostali je wszyscy którzy mają powyżej dziesięciu godzin nieobecności, czyli jakieś 15 osób na 35). Na dobre zaczęłam palić - żyję z mocnym przeświadczeniem, że przestanę od 1 stycznia, ale i tak wiem, że gówno z tego będzie. Piję natomiast mniej, bo jak się napiję, to zaczynam pierdolić nieznajomym o sprawach, które nikogo nie obchodzą i o których nie chcę mówić na trzeźwo - nigdy nie był to problem, ale od kiedy ojciec z rakiem znalazł się na czele listy, to jakoś tak niezręcznie.
Codziennie dziękuję bogu, że mam W, dwie A (co nie zmienia faktu, że wolałabym gdyby chociaż jedna z nich była dwumetrowym błękitnookim blondynem jak moje ostatnie bożyszcze), oraz takie artykuły, jak książki, szlugi i czekoladę.

Niniejszym chciałam szczerze podziękować wszystkim zainteresowanym za światły rok 2009. Pozdro, kurwa.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Oby Ci to jaranie szlugów przeszło z wiekiem.