wtorek, 28 lipca 2009

Czysta dekadencja

Rodziciele wyjechali, znowu, tym razem na koniec świata (no dobra, do Chorwacji) i na okrągły miesiąc, z którego minął już ponad tydzień. Zostawili mnie z zapasem jogurtów oraz przeszywającym poczuciem własnej (mojej) wyrodności*; po pierwsze dlatego, że w ogóle nie pojechałam, po drugie dlatego, że odczułam ich brak jedynie dziś rano, kiedy musiałam usunąć własne kudły z odpływu wanny oraz przedwczoraj, kiedy znalazłam na ścianie pająka (jakby sam fakt bycia arachnofobką nie czynił pozbycia się go niemal niemożliwym, zostałam wychowana w przeświadczeniu że każde żywe stworzenie zasługuje na życie, a każdy robal na godne wepchnięcie do słoika i wyrzucenie za okno - zajęło mi to kwadrans). Żebym o swojej wyrodności nie zapomniała, powierzyli mnie pieczy babci, która teraz regularnie budzi mnie telefonami w południe i kazaniami o tym, że spanie do południa to zło (gdyby mnie nie budziła, spałabym pewnie do pierwszej; końcowy efekt jest taki, że trzymam telefon przy łóżku, ucinamy sobie pogawędkę, po czym śpię do trzeciej). Oprócz tego zaprasza mnie na obiady, podczas których zapewnia mnie, że wie jak ja strasznie lubię sobie gotować i oczywiście do niczego mnie nie zmusza i wystarczy, jak przyjdę dwa razy w tygodniu - co byłoby szalenie miłe, gdyby nie fakt, że jeśli odmówię przyjścia na obiad czwartego dnia z rzędu w dwie godziny później dzwonią rodzice i pytają, dlaczego babcia znów jest obrażona. Opiekuje się mną też S., przychodząc co drugi dzień, wypalając garść szlugów i, kiedy ma dobry humor, przynosząc prezenciki w postaci paczki chipsów (których połowę wyżera po drodze) lub puszki piwa (które i tak wypija sam, bo zapamiętanie, że ja piję tylko malinowe jest powyżej jego możliwości). Na ogół wpada bladym świtem, czyli koło pierwszej, ale na przykład w piątek wpadł o drugiej nad ranem, przywiózł dwóch kumpli i oglądaliśmy Dwie wieże. Wyszło to o tyle dziwnie, że właśnie była u mnie U., która, po paru godzinach wylewania żalów na swojego ideała dostała od niego wyjaśniającego całe zło tego świata smsa i w momencie ich przyjścia leżała na podłodze i śmiała się do sufitu. Ja natomiast przez cały wieczór starałam się ukrywać mój kompletny brak kompetencji do pocieszania ludzi, aplikując jej rum z colą, który sama potem wypijałam, bo nie mogłam słuchać tych smętów. Dwie wieże cytowałam już z pamięci, tyle dobrego, że na przemian z S., więc koledzy stwierdzili że to rodzinne.
Od tygodnia nie zjadłam żadnego warzywa, chodzę spać o czwartej, a panie z monopolu zaczynają mnie rozpoznawać.
Gdyby nie pogoda, czułabym się jak Kevin sam w domu.

* spelling-check twierdzi, że nie ma takiego słowa, ja upieram się że jest

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

chciałoby się rzec: Siostro!

zapoznaj się z "lenore little cute dead girl" jak jeszcze nie znasz.. cos czuje, że Ci się spodoba:)

zuz