sobota, 24 października 2009

Będą flaki

Na tę chwilę moja potrzeba wyzewnętrznienia się (pytanie dnia: czy istnieje takie słowo? I bardziej egzystencjalnie - kim jestem, aby negować spelling checka?) jest głęboka jak stąd do Ugandy, a że opcja pogadania z rodziną odpada na wstępnie, z przyjaciółmi trochę później, ale jednak też, po raz kolejny wybieram nic nie wnoszące monologowanie prosto w otchłań internetu.
A więc (wierzcie mi, NIC nie daje takiej satysfakcji uczniom klas humanistycznych jak rozpoczęcie zdania od "a więc") czułam się potwornie, ale teraz już się nie czuję, bo człowiek, jak uczy nas Victor Hugo (a może to był Jezus?), nie może wytrwać zbyt długo w żadnej skrajności. Dlatego po etapie wysyłania wszystkim zainteresowanym smsów/wiadomości na facebooku o treści "Mój tata ma raka, ale nie przytulaj mnie jak się zobaczymy" (wyjąc przy tym jak raniony hipopotam), wciskania sobie paznokci w przedramię za każdym razem, kiedy przychodziło do zamienienia z mamą paru zdań (bo naprawdę trzeba być pierdołą, żeby płakać robiąc kisiel) i ogólnego żulenia się mniej więcej co drugi wieczór, przyszedł względny spokój. I już nie czuję się potwornie, tylko wyrzucam sobie od potworów, łapiąc się na czysto technicznych rozważaniach w stylu: "co będzie, jeśli..." ("kto mi będzie dawał kieszonkowe? Jak wytrzymam tylko z mamą? Będę mogła wziąć jego samochód? O czym ja, kurwa, myślę?!"). Czyli mamy, jak mawia U., progress.
Tydzień temu tata wrócił do domu po prawie dwóch miesiącach w szpitalach (jednym na zadupiu, drugim w stolycy), lżejszy o głowę trzustki (śmieszne, ja dalej nie jestem pewna, co robi trzustka. Dr House nawalił w tej kwestii), kawał wątroby, jakieś fragmenty jelit (a może nie jelit...) oraz dwadzieścia pięć kilo, co w połączeniu z jego twarzą Żyda Jankiela (nie żeby cośtam, tylko stwierdzam fakt) i brodą a la Hemingway - domyślnie Tołstoj - którą zapuścił w wakacje daje efekt jakby właśnie wyszedł z Auschwitz. Nie jest w stanie odkręcić sobie soku. A ja dalej, kurwa, zachowuję się jakby miał grypę, i to nawet nie świńską. Albo ptasią.
Cóż.
Miałam jeszcze coś do powiedzenia, ale za cholerę nie pamiętam co, przypomni mi się za kolejne dwa miesiące.

3 komentarze:

Dakota77 pisze...

Wywnetrzenia sie:)
A tak powaznie, bo to wazniejsze niz kwestie jezykowe, o niebo wazniejsze, po prostu sie trzymaj. Moja mama miala raka, byla juz w stanie krytycznym, ale dzis jest zdrowa. Nie potrafie cie zapewnic, ze wszystko bedzie dobrze, bo toz a duze slowa, ale wiez, ze znam taka bezsilnosc i strach.

czy wydra wygra? pisze...

Nie wiem, co ci napisać. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Najważniejsze, żebyście się wszyscy jakoś trzymali.

czy wydra wygra? pisze...

I jak jest?