środa, 24 czerwca 2009

Podsumowując...

...zawrotne dziesięć miesięcy bycia licealistką, oczywiście, bo cóż by innego? W ciągu tych dziesięciu miesięcy:
- przytyłam pięć kilo
- prawdopodobnie rozpieprzyłam sobie zatoki przez kretyński pomysł mycia głowy codziennie rano
- nawiązałam przyjaźnie z satanistką K., lanserką W. oraz zupełnie zwyczajną, choć ostatnio rzygającą z nerwów U.
- oraz znacznie luźniejsze relacje z gronem równie fascynujących ludzi
- dalej nie wymyśliłam kim chcę być jak już dorosnę, chociaż rozważyłam starannie takie zawody jak:
lekarz (zbawienny wpływ "Doktora House'a")
żona lekarza (mieszanka wpływów "Doktora House'a" i "Gotowych na wszystko")
romanistka (Dumas)
rusycystka (Tołstoj oraz Sołżenicyn, który odwiódł mnie od pomysłu zostania lekarzem - coś za coś)
iberystka albo italianistka (dla czystego lansu. Ok, wpadłam na to w tej chwili)
filolożka klasyczna (głównie ze względu na kosmiczną nazwę)
gwiazda rocka (dalej ortodoksyjnie wielbię System of a down, ale oni wszyscy mają BRODY. Nie chcę mieć brody. Więc skąd mi się to wzięło?)
pisarka (przeczytanie czterech tomów Zmierzchu uświadomiło mi, że to wcale nie takie trudne)
prawniczka (bo tata by się ucieszył)
psycholożka (bo wszystkie dzieci psychologów kończą na psychologii; tata by się załamał)
- nauczyłam się:
deklinacji (sztuk dwie), i koniugacji (tyleż) po łacinie
więcej matematyki, niż w całym moim dotychczasowym życiu (bezcenna motywacja pały na semestr)
odrobinkę polskiego
może ciut angielskiego (po raz kolejny brawa dla dr. House'a, Blair Waldorf i Sawyera)
- nie nauczyłam się absolutnie niczego z:
chemii (ale rozwinęłam umiejętność ściągania)
historii
wosu/woku (dalej nie jestem pewna, na które uczęszczałam)
francuskiego
geografii
i pozostałych przedmiotów
- poznałam takie słowa/wyrażenia jak:
pocisnąć
padaka
drams
kosmos
chujnia z grzybnią
- rozwinęłam się kulturalnie (przeczytałam cztery tomy Zmierzchu, sześć powieści Austen, siedem tomów Harry'ego Pottera, czterdzieści dwa tomy Dragon Balla, szesnaście czy tam siedemnaście tomów Jeżycjady, wszystkie części Ani z Zielonego Wzgórza, sześć tomów Forsyte'ów i myślę, że czas zacząć od nowa. Obejrzałam cztery sezony Gotowych na wszystko, dwa Plotkary, jeden Losta i trzy House'a. Pokryłam szlaczkami i rysunkami waleni cztery brudnopisy)

Taa, to był dobry rok.

czwartek, 11 czerwca 2009

Z cyklu: jestem hardkorem, część 2

Wczoraj (ok, nie wczoraj, teraz już tydzień temu) miałam iść na osiemnastkę koleżanki. Ok, fajnie, pomalowałam paznokcie, za pomocą wiadra nospy i kontenera snickersów doprowadziłam się do prawie radosnego stanu, odgrzebałam nawet cholerną torebkę na łańcuszku i dotarłam na miejsce, to jest do najbardziej wylansowanego miejsca na półkuli, klubu Enso, spóźniona zaledwie czterdzieści minut. Wchodzę - pusto, obsługa radośnie sobie plotkuje (podsłuchałam między innymi, że zaproszonych jest dwadzieścia osób i strasznie smutno mi się zrobiło, bo po co komu klub na dwadzieścia osób?). Dzwonię do K., przyjaciółki M., która (M.) imprezę urządza, i K. mówi, że do Enso dotrą za godzinę. Jest dziesiąta - z nudów dzwonię do Koleżanki Satanistki (poważnie, mam Koleżankę Satanistkę - racjonalną, cokolwiek to nie znaczy - którą strasznie lubię, mimo że doprowadza mnie do szału sześć razy w tygodniu), zakładając, że siedzi właśnie w jakiejś mrhocznej spelunie i będę mogła się tam wprosić w oczekiwaniu na K. i M. Satanistka siedzi w domu, ale mówi że mogę wpaść - wpadam. Zagadujemy się, wychodzę o wpół do dwunastej. K., która, na marginesie, mieszka na drugim końcu świata (no dobra, za Krakowem), dzwoni i mówi, że już są, no, tam, w Enso koło szkoły. Wszystko się zgadza, wracam do cholernego Enso, osiemnastka jest, nikogo nie znam - prawidłowo. Cholernie nie chce mi się tam być, stwierdzam że dam buzi M. i się ulotnię, problem w tym, że ani M. ani K. nie widać. Nic to, wychodzę, dzwonię do K., K. mówi że już są, czekają na zewnątrz. Ja też czekam na zewnątrz, ale jakoś ich nie widzę. Nie mam siły rozważać, czy cierpię na nagłą ślepotę, czy Enso ma dwa zewnętrza, czy któreś z nas są w złym miejscu. Dzwonię do K., mówię że koniecznie muszę wracać do domu (żadna z nas nie jest specjalnie przytomna - jak widać - K. nie wnika), wracam.
Godzinę później dostaję smsa od K. - że strasznie przeprasza, to nie Enso, to El sol, również koło szkoły.
Ok, w tej historii to nie ja jestem największym hardkorem, ale i tak.

A dzisiaj rano zadzwonił S., uchachany jak norka (jak mawia Pam Jones) i powiedział, że właśnie dostał coś, co zmieniło jego życie, czyli zniżkę dla pracowników do McDonalda. Nie żeby był pracownikiem, S. się pracą nie kala, ale i tak pierwszy raz w życiu jestem dumna z mojego brata.

Ps: Aha, co do tytułu cyklu - wulgarne i głupie, no i nie wierzę, żeby była osoba w kraju która tego nie widziała, ale klik

środa, 10 czerwca 2009

Z cyklu: jestem hardkorem

Impreza u K., o trzeciej nad ranem A., W. i ja oglądamy Harry'ego Pottera. A., przysypia, solennie obiecuję jej, że jak tylko Harry i przyjaciele załatwią biznes z Voldemortem obudzę ją i pooglądamy sobie House'a. Po półgodzinie dochodzę do wniosku, że pomysł głupi nie jest, dlaczego tylko A. ma sobie przysypiać? I następuje dialog stulecia:
Ja: Ej, W. obudź mnie jak się skończy, ok?
W (konsternacja): Zuzia, skończyło się kwadrans temu...

wtorek, 2 czerwca 2009

Ciężkie chwile

Dziś zaliczyłam matematykę na dopa, co oznacza że mimo wszystko jestem bogiem.

Phi, w tej chwili wolałbym być wombatem.