piątek, 15 maja 2009

Trochę imoł, ponownie

Dzisiaj ZNÓW* mam zjebany humor i w chuj dużo do powiedzenia, słuchajcie:
1) Wczoraj byłam u ortodonty na towarzyskiej pogawędce o stelażach na zęby. Okazało się, że stelaż mi założą, nie ma sprawy, i jasne, mogą założyć tylko na górę (w ciągu dwóch lat powinnam opanować sztukę uśmiechania się dolnymi zębami), i pewnie, wszystko będzie świetnie, i w ogóle to proszę się niczym nie martwić - ALE najpierw muszą mi wyrwać górne piątki. Powiedziałam oczywiście, że nie ma sprawy, bo po co komu piątki, phi! Potem robili mi odlew zębów, z czym miałam pewien problem, bo było to strasznie zabawne, a ciężko śmiać się z całą szczęką uwięzioną w ciastolinie. Potem zrobili mi rentgen, a nawet dwa, i rozczuliłam się widząc własną czaszkę. Potem przez godzinę wyjaśniałam rodzicielom, że wyrywanie sobie zdrowych piątek nie jest objawem jakiejś ciężkiej choroby psychicznej, a stelaże na zęby fanaberią. Argument, że książę Harry nie będzie mnie chciał z krzywymi zgryzem i cała rodzina będzie na starość przymierać głodem nie podziałał. Nie pomogło też roztoczenie przed nimi upojnej wizji ich młodości, kiedy telegramy i elektryczne światło też były fanaberiami. Zadecydował dopiero argument decydujący w każdych okolicznościach: "a w ogóle to ja teraz też dostanę nerwicy i skończę jak S. poprawiając WOS na psychotropach na receptę!".
2) Zaliczyłam historyjkę z łaciny na cztery i test ze słownictwa na całego dopa, czyli na koniec będę mieć tróję, dokładnie to samo co miałabym gdybym dostała dwie pały albo dwie szóstki. Czyli wyfrajerzyłam się osiemdziesiąty szósty raz w tym tygodniu.
3) Dzisiaj przyszła pani B., która raz na jakiś czas przychodzi i odgruzowuje mieszkanie. Niestety, jak to z panią B. bywa, jej przyjście spowodowało więcej problemów niż rozwiązało. Wczoraj trzeba było tradycyjne pozbyć się dwóch z trzech warstw syfu i pochować wszystkie ważne papiery i całą resztę pierdół które jak śmieci wyglądają, ale nimi nie są. Tradycyjnie zapomniałam o pudełku na soczewki i teraz mam problem, bo w pudełku jest jakiś dziwny osad przypominający Pronto (czyli muszę kupić trzecie w tym miesiącu - pierwsze wyrzuciła pani B., w drugim zdechła mucha i nie wiedziałam czym ją zdezynfekować). Nie, żebym nie lubiła pani B., jest strasznie fajna, no i jestem jej dozgonnie wdzięczna za odzwyczajenie mnie od oglądania telewizji. Wprawdzie nie wiem, czy zrobiła to celowo, ale kiedy po każdym jej przyjściu trzeba było wzywać pana G., elektryka, żeby powkładał na miejsce wszystkie wyrwane przez panią B. kabelki, za którymś razem stwierdziłam że pierdolę i w takim razie obejdę się bez MTV. Za coś takiego pani B. powinna dostać Nobla (oczywiście zakładając, że nie jest w zmowie z panem G.)
4) A w ogóle to dzisiaj mam urodziny, mam siedemnaście lat i jestem przerażająco stara. Jestem też, jak widać, szalenie alternatywna, bo zamiast iść się schlać na grillu u kupla W. siedzę w domu, jem wczorajszą pizzę i co kwadrans odświeżam naszą-klasę żeby sprawdzić czy M. - ten od A. - napisał mi już życzenia.
U. też ma dzisiaj urodziny, wczoraj kupiłam jej prezencik w postaci plakatu z naszym obrzydliwie oczywistym bożyszczem. Długowłosy i odziany w koszulkę Iron Maiden pan z Empiku uśmiechnął się do mnie uroczo, kiedy podchodziłam do kasy, po czym zobaczył co kupuję i uśmiechnął się ponownie, również uroczo, ale, niestety, z jawną pogardą, i to nawet nie do mnie, tylko swojej koleżanki z pracy. Wieczorem opowiedziałam to wszystko M. (ale innej). M. powiedziała, że też była dziś w Empiku i kasjer też dziwnie się na nią patrzył.
Dziś M. dała mi plakat z bożyszczem.


* w środę było PMS, teraz jest MS

środa, 13 maja 2009

Z serii: frustracje szablonowej nastolatki

Dziś przez dwie godziny uczyłam się na pamięć jakiejś pieprzonej historyjki z morałem, co samo w sobie nie byłoby może takie złe, ale pieprzona historyjka jest po łacinie (w związku z czym muszę brać nie tylko na słowo to, że jest w niej jakikolwiek morał, ale również to, że w ogóle jest historyjką). Po dwóch godzinach stwierdziłam, że mogę iść zrobić sobie kawy - bo jutro czeka mnie jeszcze test z pieprzonego słownictwa - co zajęło mi dokładnie kwadrans, a kiedy wróciłam, nie pamiętałam nawet tytułu. Nawet cholerny Mozart mi nie pomógł, kurwa!
Nienawidzę życia.
O, i właśnie zdałam sobie sprawę, że zapomniałam wydrukować sobie matury z angielskiego, o czym Pani P. trąbi od dwóch tygodni.

Przechodząc do tematu: wspominałam, że złamał mi się paznokieć?

poniedziałek, 4 maja 2009

Ranking komplementów

- Kolega S., najinteligentniejszy człowiek świata (w swoim mniemaniu), przyglądając się badawczo kiedy prezentowałam mój nowy (różowy!) lakier:
"Wiesz co Zuźka, pod tą nonszalancją coś się kryje" (w domyśle - coś nie będącego otchłanią debilizmu)

- Pijany artysta z Plant z kumplami:
"Zajebiste - hik! - cycki dziewczyno, trzymaj tak - hik! - dalej! Hik!"

- Mama, kiedy na widok tabliczki oznaczającej bliskość McDonalda dostałam ślinotoku, ręce zaczęły mi się trząść, a z ust wydobył się łatwy do zinterpretowania jęk:
"A potem się dziwisz, że jesteś tłusta"

- Koleżanka P., kiedy zastanawiałyśmy się, jakie postaci z kreskówek przypominamy:
"Blond włosy, słodka buzia, wielkie cycki - Dobrą Wróżkę"

- S.:
"Wyglądasz jak połamana żyrafa"

- Pani Sąsiadka (która jeszcze nigdy w życiu nie odpowiedziała mi na "dzień dobry!" i ma w zwyczaju trzaskanie mi przed nosem każdymi możliwymi drzwiami), na widok mnie, A. i Kolegi Dresa siedzących na klatce schodowej:
"Chamidła!"

- Pijany Kumpel Kolegi Dresa
"Dziewczyny, jesteście zajebiste!"

- A.:
"Wyglądasz jak McGuyver"

Cóż, przynajmniej kiedy wbiję się w pychę nikt nie będzie miał wątpliwości przez kogo.

sobota, 2 maja 2009

Co do realizacji planów

W. dostała szlaban (od dziadków, ostatni z pakietu szlabanów od wszystkich żyjących krewnych w ośmiu liniach), U. mnie wyfrajerzyła (no dobra, porzuciła dla ratowania przyjaciółki. Przyjaciółka U. to krzyżówka Hamleta i dziewczyny superbohatera, którą trzeba ratować sześć razy dziennie kiedy wisi na czubku Empire State Building albo siedzi przywiązana do bomby zegarowej na opuszczonym wielorybniczym statku. Dziś złamało jej się serce - albo paznokieć - i to U. musi robić za superbohatera) a A. jest ciągle rozdarta między pierdoleniem a nie pierdoleniem superważnego konkursu skrzypcowego. Pewnie złamie się za dwie godziny, co daje mi czas w sam raz na wypisanie paru bzdetów i obejrzenie na youtubie kolejnego klasyka Disneya (dziś rano była Pocahontas - o ile na pierwszej części dostałam spazmów i wypłakałam jakieś siedemnaście litrów łez, co zdecydowanie świadczy o jej wielkości, druga okazała się do dupy).
Wszystkim nam udało się zebrać do kupy tylko w nocy z czwartku na piątek. W piątek rano przyszedł S., przyniósł nam swoją suszarkę i zrobił z niedziałającego dvd działające, co było najpiękniejszym danym mi dowodem braterskiej troski od drugiej klasy podstawówki, kiedy to wyłowił dla mnie w automacie pluszową mysz z pluszowym cygarem. Dał W. okazję do zrozumienia absurdu naopowiadanych rodzicom kłamstw (tych o pełnej dojrzałości i studiowaniu prawa), kiedy zaczął przeczesywać cały dom w poszukiwaniu podręcznika do WOSu, z którego w środę poprawia maturę i właśnie mu się przypomniało że tym razem musi mieć 80%.
W piątek wieczorem zdałam sobie sprawę, że ze stówki którą rodzice zostawili mi na wyżycie zostały dwie dychy w pięciozłotówkach. Postanowiłam więc przyoszczędzić i olać osiemnastkę przyjaciółki koleżanki M., na której z pewnością musiałabym dołożyć się do czyjegoś prezentu. Wieczór spędziłyśmy więc z A., jak stare dobre lesbijskie małżeństwo oglądając "Wywiad z wampirem" i uzupełniając nasze wspomnienia z poprzedniego wieczoru.
Dzisiaj rano dzwonił tata i zapytał, jak idzie nam prowadzenie gospodarstwa. Dzwonił robiąc śniadanie. Mama zadzwoniła trzy minuty później robiąc zakupy i zapytała dokładnie o to samo. To cudownie, że moi rodzice po dwudziestu latach małżeństwa wciąż są bratnimi duszami i kiedy jednemu nagle przychodzi do głowy kosmiczne wyrażenie w stylu "prowadzenie gospodarstwa", drugie wpada dokładnie na to samo. Potem zadzwoniła babcia i zaprosiła mnie na obiad. Podczas obiadu zapytała, jak idzie nam prowadzenie gospodarstwa.
Nie mam pojęcia co to cholerstwo znaczy, nie sądzę, żeby jakkolwiek miało się do latania o drugiej nad ranem do monopolowego, ale powiedziałam wszystkim, że absolutnie fantastycznie.